Wales, stage 4
Poniedziałek, 25 kwietnia 2011Kategoria 3) 100 - 150, Wales - 2011
Km: | 120.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Apollo |
Llanberis - Llangefni
(GPS niestety zaszwankowal i nie podal dokladnej trasy)
Kolejny poranek przywitala mnie sloneczna pogoda. Dosyc wczesnie wstalem, bo nierownosci terenu nie pozwolily mi sie dobrze wyspac, spakowalem sie szybko i ruszylem do miasteczka Llanberis. Tam w sklepiku zrobilem szybkie zakupy a nastepnie znalazlem biuro informacji turystycznej gdzie ucialem sobie mila pogawedke z miejscowym pracownikiem. Powiedzial mi co jest wartego zobaczenia w Anglesey gdzie sie udawalem oraz z zainteresowaniem wypytal mnie o moja wycieczke po polnocnej Walii. Przy okazji dodal ze w Wrexham jest bardzo duze skupisko Polakow (co niespecjalnie mnie zdziwilo) i ze czesciej mozna na ulicy uslyszec jezyk polski niz walijski. Z innych ciekawostek to w jezyku walijskim istnieje najdluzsze slowo na swiecie. Moj przewodnik wypowiedzial je, ale oczywiscie w zyciu nie potrafilbym go powtorzyc. Mam jednak to zapisane na ulotce i pozwole sobie je przepisac a mianowicie to slowo to: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch i okresla nazwe miejscowosci.
Z Llanberis udalem sie w droge do Caernarfon, czyli kolejnej ciekawej miescowsci. Jest tam piekny zamek, jeden z najbardziej okazalych jakie w zyciu widzialem. Miejscowosc ta bedzie mi sie rowniez kojarzyla z Cheesburgerem ktorego zamowilem w jednej z budek a ktorego przygotowala "ekipa" przedsiebiorczych emerytow (dwie Panie i jeden Pan), ktorych srednia wieku pewnie oscylowala w okolicach 70 lat. Jak widac na swoj biznes nigdy nie jest za pozno ;) A cheesburger byl calkiem przyzwoity :)
Moim kolejnym celem po Caernarfon bylo miasteczko Holyhead oddaleone o jakies 40km. Plan na ten dzien byl taki by dojechac do tego miasteczka polozonego najbardziej na zachod na wyspie Anglesey i z ktorego juz tylko rzut beretem do Dublina ;) a nastepnie zawrocic, dojechac do miasteczka Beaumaris (gdzie jest kolejny piekny zamek) i znalezc gdzies kemping w okolicy. Niestety jak sie pozniej okazalo defekt opony skutecznie pokrzyzowal mi plany, ale po kolei. Z Caernarfon udalem sie na polnoc by przez Britannia Bridge (jeden z dwoch mostow laczacych dwie wyspy) przedostac sie na wyspe Anglesey. Ta wyspa nie bedzie mi sie dobrze kojarzyc - zreszta jedna ze starowalijskich nazw to Ynys Dywyll ("Mroczna Wyspa"). Przede wszystkim juz od Caernarfon strasznie wialo, musialem zmagac sie z wiatrem caly czas co nie bylo przyjemne. Do tego zrobilo sie zimno i mimo jeszcze slonecznej pogody moje morale troszke podupadlo. No, ale walczylem dzielnie i w koncu dojechalem do Holyhead. Bylo juz jednak stosunkowo pozno bo okolo 18tej wiec na zwiedzanie nie mialem za wiele czasu. Udalo mi sie jednak zobaczyc centrum miasta oraz Latarnie morska - South Stack Lighthouse. Niestety nie mialem juz czasu by ja obejrzec z bliska. Zreszta droga do niej prowadzaca byla kamienista i szutrowa co chyba mialo duzy wplyw na pozniejsze zdarzenie.
W kazdym razie po niedlugim czasie wyjechalem z Holyhead i skierowalem sie na wschod w kierunku Beaumaris. Po ujechaniu jakichs 8km w pewnym momencie uslyszalem charakterystyczny dzwiek wydobywajacego sie powietrza z detki. W pierwszej chwili myslalem ze to nic wielkiego jednak po blizszym przyjrzeniu sie tylnej oponie stwierdzilem ze jest niestety zmasakrowana i dalsza jazda bedzie raczej niemozliwa. Pech chcial ze nie zabralem zapasowych opon, jakos nie pomyslalem ze obciazenie tylnego kola bagazem 20kg moze spowodowac szybsze zuzycie materialu. No, ale ze nawet w trudnych sytuacjach trzeba sobie jakos radzic znalazlem dorazny sposob na zaistnialy problem. Jako, ze przednia opona byla w lepszym stanie (aczkolwiek niewiele) przelozylem ja do tylnego kola a opone z tylnego do przedniego. Przy okazji dalem latke na opone od strony wewnetrznej, zalozylem nowa detke i ruszylem w dalsza trase z nadzieja ujechania jak najdalej. Niestety stracilem na reperacje jakas godzine a slonce powoli zaczelo sie niebezpiecznie obnizac, wiec ruszylem szybko w dalsza podroz. Po przejechaniu jakichs 8km latka niestety sie przetarla (co bylo do przewidzenia) i detka oczywiscie musiala sie uszkodzic. Stwierdzilem ze w takim wypadku nie ma sensu znowu tracic czas na reperacje tylko trzeba jak najszybciej znalezc jakies pole namiotowe jadac o flaku. Tak jechalem jakies 6-7km az dojechalem do miasta Llangefni. W telefonie sprawdzilem lokalizacje, niedaleko byl kemping - jednak jak sie okazalo jego znalezienie zajelo mi sporo czasu. Zle oznakowany, polozony gdzies doslownie w polu, byl jednak jakims wybawieniem bo nie usmiechalo mi sie rozbijanie namiotu na dziko.
Kolejny raz rozbijalem namiot w ciemnosciach, bylo zimno, ciagle wialo i zanosilo sie na deszcz. Pole bylo nedzne, zadnych sanitariatow, czy oswietlenia. Kilka namiotow na krzyz tez specjalnego bezpieczenstwa nie gwarantowaly, no ale dobre i to. Zapowiadala sie kolejna zimna noc...
(GPS niestety zaszwankowal i nie podal dokladnej trasy)
Kolejny poranek przywitala mnie sloneczna pogoda. Dosyc wczesnie wstalem, bo nierownosci terenu nie pozwolily mi sie dobrze wyspac, spakowalem sie szybko i ruszylem do miasteczka Llanberis. Tam w sklepiku zrobilem szybkie zakupy a nastepnie znalazlem biuro informacji turystycznej gdzie ucialem sobie mila pogawedke z miejscowym pracownikiem. Powiedzial mi co jest wartego zobaczenia w Anglesey gdzie sie udawalem oraz z zainteresowaniem wypytal mnie o moja wycieczke po polnocnej Walii. Przy okazji dodal ze w Wrexham jest bardzo duze skupisko Polakow (co niespecjalnie mnie zdziwilo) i ze czesciej mozna na ulicy uslyszec jezyk polski niz walijski. Z innych ciekawostek to w jezyku walijskim istnieje najdluzsze slowo na swiecie. Moj przewodnik wypowiedzial je, ale oczywiscie w zyciu nie potrafilbym go powtorzyc. Mam jednak to zapisane na ulotce i pozwole sobie je przepisac a mianowicie to slowo to: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch i okresla nazwe miejscowosci.
Z Llanberis udalem sie w droge do Caernarfon, czyli kolejnej ciekawej miescowsci. Jest tam piekny zamek, jeden z najbardziej okazalych jakie w zyciu widzialem. Miejscowosc ta bedzie mi sie rowniez kojarzyla z Cheesburgerem ktorego zamowilem w jednej z budek a ktorego przygotowala "ekipa" przedsiebiorczych emerytow (dwie Panie i jeden Pan), ktorych srednia wieku pewnie oscylowala w okolicach 70 lat. Jak widac na swoj biznes nigdy nie jest za pozno ;) A cheesburger byl calkiem przyzwoity :)
Moim kolejnym celem po Caernarfon bylo miasteczko Holyhead oddaleone o jakies 40km. Plan na ten dzien byl taki by dojechac do tego miasteczka polozonego najbardziej na zachod na wyspie Anglesey i z ktorego juz tylko rzut beretem do Dublina ;) a nastepnie zawrocic, dojechac do miasteczka Beaumaris (gdzie jest kolejny piekny zamek) i znalezc gdzies kemping w okolicy. Niestety jak sie pozniej okazalo defekt opony skutecznie pokrzyzowal mi plany, ale po kolei. Z Caernarfon udalem sie na polnoc by przez Britannia Bridge (jeden z dwoch mostow laczacych dwie wyspy) przedostac sie na wyspe Anglesey. Ta wyspa nie bedzie mi sie dobrze kojarzyc - zreszta jedna ze starowalijskich nazw to Ynys Dywyll ("Mroczna Wyspa"). Przede wszystkim juz od Caernarfon strasznie wialo, musialem zmagac sie z wiatrem caly czas co nie bylo przyjemne. Do tego zrobilo sie zimno i mimo jeszcze slonecznej pogody moje morale troszke podupadlo. No, ale walczylem dzielnie i w koncu dojechalem do Holyhead. Bylo juz jednak stosunkowo pozno bo okolo 18tej wiec na zwiedzanie nie mialem za wiele czasu. Udalo mi sie jednak zobaczyc centrum miasta oraz Latarnie morska - South Stack Lighthouse. Niestety nie mialem juz czasu by ja obejrzec z bliska. Zreszta droga do niej prowadzaca byla kamienista i szutrowa co chyba mialo duzy wplyw na pozniejsze zdarzenie.
W kazdym razie po niedlugim czasie wyjechalem z Holyhead i skierowalem sie na wschod w kierunku Beaumaris. Po ujechaniu jakichs 8km w pewnym momencie uslyszalem charakterystyczny dzwiek wydobywajacego sie powietrza z detki. W pierwszej chwili myslalem ze to nic wielkiego jednak po blizszym przyjrzeniu sie tylnej oponie stwierdzilem ze jest niestety zmasakrowana i dalsza jazda bedzie raczej niemozliwa. Pech chcial ze nie zabralem zapasowych opon, jakos nie pomyslalem ze obciazenie tylnego kola bagazem 20kg moze spowodowac szybsze zuzycie materialu. No, ale ze nawet w trudnych sytuacjach trzeba sobie jakos radzic znalazlem dorazny sposob na zaistnialy problem. Jako, ze przednia opona byla w lepszym stanie (aczkolwiek niewiele) przelozylem ja do tylnego kola a opone z tylnego do przedniego. Przy okazji dalem latke na opone od strony wewnetrznej, zalozylem nowa detke i ruszylem w dalsza trase z nadzieja ujechania jak najdalej. Niestety stracilem na reperacje jakas godzine a slonce powoli zaczelo sie niebezpiecznie obnizac, wiec ruszylem szybko w dalsza podroz. Po przejechaniu jakichs 8km latka niestety sie przetarla (co bylo do przewidzenia) i detka oczywiscie musiala sie uszkodzic. Stwierdzilem ze w takim wypadku nie ma sensu znowu tracic czas na reperacje tylko trzeba jak najszybciej znalezc jakies pole namiotowe jadac o flaku. Tak jechalem jakies 6-7km az dojechalem do miasta Llangefni. W telefonie sprawdzilem lokalizacje, niedaleko byl kemping - jednak jak sie okazalo jego znalezienie zajelo mi sporo czasu. Zle oznakowany, polozony gdzies doslownie w polu, byl jednak jakims wybawieniem bo nie usmiechalo mi sie rozbijanie namiotu na dziko.
Kolejny raz rozbijalem namiot w ciemnosciach, bylo zimno, ciagle wialo i zanosilo sie na deszcz. Pole bylo nedzne, zadnych sanitariatow, czy oswietlenia. Kilka namiotow na krzyz tez specjalnego bezpieczenstwa nie gwarantowaly, no ale dobre i to. Zapowiadala sie kolejna zimna noc...