Chamonix - Gaillard
Sobota, 25 lipca 2009Kategoria 4) 150 - 200, France, Switzerland - 2009
Km: | 162.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Hotel usytuowany byl w malej miejscowosci o nazwie Les Tines. Miejscowosc ta lezy w niedalekiej odleglosci od Chamonix a z pokoju hotelowego na 4 pietrze mialem wrecz boskie widoki na ogromne Alpy. Slonce juz od samego rana swiecilo a na szczytach gor widac bylo snieg, niesamowite wrazenie. Robilem mnostwo zdjec i wczesniej i pozniej jednak aparat wraz ze zdjeciami sie niestety stracil w pozniejszym czasie i jedyne co mi pozostalo to widoki uwiecznione w mojej pamieci...
Ruszylem w trase okolo godz. 8.00 i od razu wspinaczka. Hotel Excelsior w ktorym nocowalem znajdowal sie mniej wiecej na wysokosci 1050m n.p.m. a przede mna byly dwie przelecze 1462 i 1526, ktore osiagnalem okolo poludnia. Widoki po drodze takie ze dech zapieralo w piersiach nie tylko z wysilku. Po drodze mijalem urokliwe miasteczka, mnostwo strumykow z ktorych czerpalem orzezwiajaca, pyszna wode, kilka wodospadow, rzek, mostow i tuneli. Po wjechaniu na pierwsza przelecz Col de Montets usytuowana na wysokosci 1462m n.p.m. zrobilem sobie chwile odpoczynku, trzasnalem kilka pamiatkowych zdjec i zjechalem w szybkim tempie do granicy francusko-szwajcarskiej. Co ciekawe wszedzie na granicach staly budki graniczne ale oczywiscie stanowily one raczej atrakcje turystyczna ze wzgledu na fakt iz nikt granicy nie pilnowal. Zaraz po przekroczeniu granicy nastapila kolejna wspinaczka, jechalo mi sie calkiem niezle mimo upalu i po chyba godzinie osiagnalem kolejna przelecz - Col de la Forclaz - 1526m n.p.m. Na szczycie kolejne pamiatkowe zdjecia, odpoczynek i soczek w restauracji za 5 Euro i jazda w dol do Martigny. Chwilke po rozpoczeciu zjazdu byl parking z ktorego rozciagal sie cudowny widok na miasto Martgny ktore jak sie okazalo lezalo az 1000m ponizej miejsca w ktorym sie znajdowalem i ktore ostatecznie nie bylo dla mnie szczesliwe gdyz wlasnie tam zostal mi skradziony aparat.
Po szybkim zjezdzie w dol (1000m) znalazlem sie w ladnym miasteczku Martigny, postanowilem zrobic sobie zapasy w sklepie ale pech chial ze zostawilem aparat wraz z rowerem no i po wyjsciu ze sklepu juz go nie bylo. Ogarnelo mnie straszne zniechecenie i przygnebienie gdyz stracilem nie tylko moj aparat Konice-Minolte ktora zawsze robilem dobre zdjecia ale tez i wszystkie zdjecia ktore zrobilem podczas do tej pory. Ale co bylo robic, musialem jechac dalej. Jak sie okazuje nawet w Szwajcarii okazja czyni zlodzieja. Jeden koles ktory sie tam krecil z rozbrajajaca szczeroscia i lamana angielszczyzna rzekl "the world is not perfect" no i niestety mial racje. Z posepna mina dojechalem do jeziora genewskiego, ktore ukazalo mi swoje piekno. Czyste, ladne plaze, mnostwo jachtow a w tym jeden ogromny katamaran. Jak sie okazalo byl to tegoroczny zwyciezca jakichs regat i wszyscy mu zdjecia robili, no a ja nie mialem czym :/
Siedzac tak na lawce i zastanawiajac sie nad tym wszystkim dosiadlo sie do mnie starsze malzenstwo, ktore jak sie dowiedzialo ze jade az z Chamonix i do Genewy to z podziwu wyjsc nie mogli. Troche mnie tym podbudowali i po jakims czasie ruszylem dalej wzdluz jeziora Genewskiego mijajac po drodze piekne miejscowosci. Gdzies po drodze zatrzymalem sie i tak jak bylem ubrany wskoczylem do wody, ktora okazala sie wytchnieniem od upalu ktory caly dzien mi towarzyszyl. Dojechalem do Genewy, tam pokrecilem sie troche po promenadzie i po wielu przygodach wreszcie dojechalem do mojego hotelu.
Te miejscowsci nad jeziorem (Evian oraz Thonon-les-Bains) zrobily na mnie na tyle pozytywne wrazenie ze w ostatni dzien zamiast zwiedzac Genewe postanowilem jeszcze raz pojechac tam (jakies 45km w jedna strone) by porobic zdjecia z mojej komorki.
Ponizej wykres z trasy
Ruszylem w trase okolo godz. 8.00 i od razu wspinaczka. Hotel Excelsior w ktorym nocowalem znajdowal sie mniej wiecej na wysokosci 1050m n.p.m. a przede mna byly dwie przelecze 1462 i 1526, ktore osiagnalem okolo poludnia. Widoki po drodze takie ze dech zapieralo w piersiach nie tylko z wysilku. Po drodze mijalem urokliwe miasteczka, mnostwo strumykow z ktorych czerpalem orzezwiajaca, pyszna wode, kilka wodospadow, rzek, mostow i tuneli. Po wjechaniu na pierwsza przelecz Col de Montets usytuowana na wysokosci 1462m n.p.m. zrobilem sobie chwile odpoczynku, trzasnalem kilka pamiatkowych zdjec i zjechalem w szybkim tempie do granicy francusko-szwajcarskiej. Co ciekawe wszedzie na granicach staly budki graniczne ale oczywiscie stanowily one raczej atrakcje turystyczna ze wzgledu na fakt iz nikt granicy nie pilnowal. Zaraz po przekroczeniu granicy nastapila kolejna wspinaczka, jechalo mi sie calkiem niezle mimo upalu i po chyba godzinie osiagnalem kolejna przelecz - Col de la Forclaz - 1526m n.p.m. Na szczycie kolejne pamiatkowe zdjecia, odpoczynek i soczek w restauracji za 5 Euro i jazda w dol do Martigny. Chwilke po rozpoczeciu zjazdu byl parking z ktorego rozciagal sie cudowny widok na miasto Martgny ktore jak sie okazalo lezalo az 1000m ponizej miejsca w ktorym sie znajdowalem i ktore ostatecznie nie bylo dla mnie szczesliwe gdyz wlasnie tam zostal mi skradziony aparat.
Po szybkim zjezdzie w dol (1000m) znalazlem sie w ladnym miasteczku Martigny, postanowilem zrobic sobie zapasy w sklepie ale pech chial ze zostawilem aparat wraz z rowerem no i po wyjsciu ze sklepu juz go nie bylo. Ogarnelo mnie straszne zniechecenie i przygnebienie gdyz stracilem nie tylko moj aparat Konice-Minolte ktora zawsze robilem dobre zdjecia ale tez i wszystkie zdjecia ktore zrobilem podczas do tej pory. Ale co bylo robic, musialem jechac dalej. Jak sie okazuje nawet w Szwajcarii okazja czyni zlodzieja. Jeden koles ktory sie tam krecil z rozbrajajaca szczeroscia i lamana angielszczyzna rzekl "the world is not perfect" no i niestety mial racje. Z posepna mina dojechalem do jeziora genewskiego, ktore ukazalo mi swoje piekno. Czyste, ladne plaze, mnostwo jachtow a w tym jeden ogromny katamaran. Jak sie okazalo byl to tegoroczny zwyciezca jakichs regat i wszyscy mu zdjecia robili, no a ja nie mialem czym :/
Siedzac tak na lawce i zastanawiajac sie nad tym wszystkim dosiadlo sie do mnie starsze malzenstwo, ktore jak sie dowiedzialo ze jade az z Chamonix i do Genewy to z podziwu wyjsc nie mogli. Troche mnie tym podbudowali i po jakims czasie ruszylem dalej wzdluz jeziora Genewskiego mijajac po drodze piekne miejscowosci. Gdzies po drodze zatrzymalem sie i tak jak bylem ubrany wskoczylem do wody, ktora okazala sie wytchnieniem od upalu ktory caly dzien mi towarzyszyl. Dojechalem do Genewy, tam pokrecilem sie troche po promenadzie i po wielu przygodach wreszcie dojechalem do mojego hotelu.
Te miejscowsci nad jeziorem (Evian oraz Thonon-les-Bains) zrobily na mnie na tyle pozytywne wrazenie ze w ostatni dzien zamiast zwiedzac Genewe postanowilem jeszcze raz pojechac tam (jakies 45km w jedna strone) by porobic zdjecia z mojej komorki.
Ponizej wykres z trasy